Symboliczna świeczka na Linardzie

 

Skład:
Aga, Dziku i Ja.

DSCN0526b

Gdzie i kiedy:
Piz Linard 3410 m n.p.m – najwyższy szczyt masywu Silvretta w Alpach Retyckich (Rätische Alpen), w dniach 31.10-02.11.2013.

Tym razem był to spontaniczny wyjazd, do którego przygotowywałem się jakieś pół roku. Po pierwszej zimowej wycieczce z Dzikową ekipą zapragnąłem częściej odwiedzać góry. W tym celu, od około pół roku skrupulatnie kompletowałem sprzęt potrzebny do tego rodzaju wypoczynku i dwa tygodnie przed wyjazdem kupiłem swój pierwszy czekan. Nie obeszło się jednak, bez pożyczenia kilku niezbędnych gadżetów. Dzięki wszystkim za pomoc (Aga, Dziku i pani Sandra).

3 dni przed wyjazdem dostaje maila:
– Na zdjęciu po lewej Linard widziany z Buin, piszesz się?

DSCN0526b

Wyjazd nocą 30.10.2013
Czekałem na tą piramidkę całe lato… Kamień z serca spadł, nie zapomnieli o mnie. 😀

31.10.2013
Godzina 7:00 parkujemy samochód przed sklepem/informacją turystyczną w Lavin 1430 m n.p.m i czekamy na otwarcie, aby kupić mapę i podpytać o możliwe miejsce parkingowe.
Po mapę w cenie 14 frankow warto było jechać te 1100km.

Do tego krótki briefing pani z za lady:
-parkować możecie gdzie chcecie, najlepiej w centrum „miasta”, albo za mostkiem kolejki, zaraz przy wyjściu na szlak,
-czy wiecie, że tam na górze jest śnieg?

Zaparkowaliśmy w centrum i zgodnie z tabliczką informacyjną potuptaliśmy w kierunku Chamanna dal Linnard.
Do schroniska prowadzi dobrze oznaczona ścieżka przez las, podczas której bardzo szybko i przyjemnie zdobywa się wysokość.

DSC_1144

Przecina ona kilka razy utwardzoną drogę, w zimie służącą jako trasa zjazdowa dla narciarzy. Mniej więcej w połowie trasy do schroniska na „Plan da Bügl ok. 1950 m n.p.m mijamy bajkową chatkę, niestety zamkniętą. W lecie podobno do tego miejsca można dojechać busem-taksówką. Mimo wyładowanych plecaków idzie się naprawdę przyjemnie. Chwilę po wyjściu z lasu zobaczyłem jeden z najpiękniejszych widoków na tej wyprawie:

DSCN0526b

W tle cel dzisiejszego dnia Chamanna dal Linnard 2327 m n.p.m i podnóże Piz Linard.

W schronisku byliśmy po około 3,5 godzinach marszu. Tzn. Dziku i Aga byli.
Mi zeszło troszkę więcej, bo dalej dogadywałem się z moimi kijkami, albo nogami i rękoma. Niby to takie proste…
Schronisko jest klasą samą dla siebie. Wyposażenie i stan zaopatrzenia można rozpatrywać w kategorii luksusu. Pełen asortyment po kufle do piwa i kieliszki do wina. Naturalnie za wszystko płacimy przelewem, jak to w Szwajcarii, druczki czekają zaraz obok butelek z piwem i colą.

Po rozgoszczeniu się i przepakowaniu wybraliśmy się na krótki rekonesans. Droga pod szczyt jest godzinną przechadzką wzdłuż strumyka i małych zamarzniętych jeziorek. Niestety chmury zasłaniające szczyt za nic nie chcą się rozrzedzić.

DSCN0526b

Podczas godzinnej eksploracji piargów, ani na chwile nie udało nam się zobaczyć wierzchołka Linarda. Wracamy z nadzieją, że jutro będzie bezchmurnie. Przy zejściu zostaliśmy nagrodzeni za oczekiwanie. Przebijające się promienie słoneczne zapowiadały poprawę pogody.

DSCN0526b

01.11.2013

O 7:00 wychodzimy ze schroniska, dzień zgodnie z prognozą bezchmurny i bezwietrzny. Temperatura -1°C, jak na listopadowy poranek ciepło. Wypoczęci i zmotywowani, wczorajszy zapoznawczy odcinek pokonaliśmy 15 minut szybciej i już po 80 minutach zakładaliśmy raki przy wejściu do żlebu. Droga na szczyt oczywista, kuluarem jak długo się da i dalej po grani.

DSCN0526b

Nachylenie ok. 35°-45°, z każdego żlebu już dawno wyjechał nadprogramowy śnieg i nie ma zagrożenia lawinowego, trzeba uważać na kamienie lecące na głowę i te luźno zamocowane. Przy dźwięku spadających w oddali lawin i słoneczku ogrzewającym nasze plecy bezproblemowo dochodzimy do grani.

DSCN0526b

Zajęło mi to, godzinę i czterdzieści minut. Dziku i Aga byli szybciej i tym razem mojego opóźnienia nie mogłem zwalić na złą współpracę z kijkami. Cóż pewnie tej dwójce zostało troszkę z aklimatyzacji w Pamirze ;).

DSCN0526b

Dalej kawałek grani i o godzinie 11:00 stajemy na szczycie. Jest chłodniej niż w osłoniętym kuluarze, ale widoki rekompensują wszystko.

DSCN0526b

Zapalam świeczkę, mamy przecież Wszystkich Świętych.

DSCN0526bDSCN0526b

Do gipfelbucha wpisuje się z trudem, bo podczas zabawy ze „zniczem” zapomniałem o rękawicach.
Batoniki w kieszeni zamarzły, ale bakalie i picie z termosu jak zawsze na miejscu, przy tym podziwianie widoków, taki obiad mógłbym jeść codziennie.

Mimo rozmokniętego śniegu i mojej niezdarności, na zejście potrzebujemy dwóch godzin.
W schronisku jesteśmy o 13:30 i zostaje nam dużo czasu na świętowanie sukcesu i planowanie nowej wyprawy, a było co świętować.
Przy pomocy Dzika i Agi udało mi się wykonać plan minimum „być na grani” i spełniło się moje małe marzenie mianowicie: zdobyć swój pierwszy szczyt. Jupii!!! Tego dnia nauczyłem się też buchtować linę.

DSCN0526b

Grzane piwo zwycięstwa piliśmy z metalowych kubków. Przy kolejnym grzanym, robimy przeszukanie kuchni i po odnalezieniu całej szafki z czystym szkłem, dalej po spartańsku pijemy browara z naszych małych kubeczków.

02.11.2013

Ten dzień według prognoz miał być tylko zachmurzony i początkowo był. Przyniósł mi on kolejne doświadczenie górskie, mianowicie pierwszy zjazd na linie.

DSCN0526b

Niestety mgła i śnieg zmusiły nas do powrotu. Szybkie pakowanie i ucieczka do Lavin.
Dziku i Aga jeszcze tego dnia dojechali szczęśliwie do Polski.

DSCN0526b

A mi zostały wspomnienia.

tekst: Dawid Paszczyński