Intro
W tym samym momencie postanowiłem przejść ją w czasie poniżej 20 godzin.
W tym postanowieniu jest dużo niepewności, bo moje największe osiągnięcie długodystansowe kończy się na przejściu parę lat temu 42km, z czego ostatnie 2km przesuwałem się kulejąc. Nigdy też nie szedłem przez całą noc.
12.08.2023 – kilka sekund po północy
Wybiła 0:00 i rozpoczął się dzień, na który z niecierpliwością czekałem. Startuję z parkingu koło stadionu w Boguszów-Gorce. Kieruję się na południe.
12.08.2023 – wieczór
Na ten sam parking docieram od strony północnej. Stawiam „kropkę nad i” na Bożej Górze i zbiegam do tabliczki, od której startowałem. Jest godzina 18:48.
Przez te 19 godzin doznałem tak wielu emocji, ile dostarcza kilkudniowa wyprawa w wysokie góry. Było zwątpienie, pewność siebie, nerwy, szczęście, znużenie i przede wszystkim: ogromna satysfakcja. Satysfakcja z tego, że realizuję założone cele, że przygotowania dają efekty, że przy tak wielkim wysiłku czerpię z tych wyzwań radość.
Szybciej, wyżej, dalej – nie znaczy lepiej. Chodzi o cele, które sobie określamy. Każdy niech robi to, co go w danym momencie kręci.
Liczby
dystans: 84 km
przewyższenie: 4250 mH w górę i tyle samo w dół
czas: 18 godzin 48 minut
szczytów: 37 (sfotografowanych 36 tabliczek, jedną przeoczyłem)
link do trasy: LINK
Planowanie
Uwielbiam etap planowania: przeliczać czasy, kilometry, rozwiązywać zagadki związane z logistyką, nawigacją, sprzętem i analizą ryzyka. Żeby dobrze coś takiego poukładać sobie w głowie trzeba to lubić, bo jest to czasochłonne. Rozpatrywałem różne opcje, zmieniałem zdanie, zasięgałem opinii, wyciągałem wnioski. Jedyne czego nie zmieniałem, to założenia, które były następujące:
a) Całość zrealizować w ciągu jednego dnia kalendarzowego.
b) Zmieścić się w 20 godzinach.
c) Bez znaczącego bólu, bez kontuzji.
d) Przejść całą trasę po szlakach, bez skrótów.
e) Wejść na wszystkie 37 wierzchołków (w tym zlokalizować co najmniej 32 tabliczki).
Ostatecznie plan wyglądał tak:
1. Wieczorem przyjeżdżam do Wałbrzycha.
2. Wynoszę depozyt kilkaset metrów z miasta w kierunku Ptasiej Kopy.
3. Jadę na parking do Boguszów-Gorce.
4. O północy ruszam w trasę.
5. Idę wyznaczonym szlakiem zdobywając po drodze wszystkie wierzchołki.
6. Zamykając pętlę wracam na parking.
7. Wracam autem.
Ubiór
1. Na sobie w momencie wyjścia miałem:
Spodnie damskie (tak, hahaha, dostałem kiedyś od mamy, bo nie używała) softshellowe firmy Alpine Pro (model Jole).
T-shirt z firmy Martes (model Solan II) – zwykła koszulka termoaktywna za około 20 zł.
Buty firmy Adidas (model Terrex Agravic Flow 2.0) – dla mnie kosmicznie wygodne, zakładam je i dzieje się magia.
Bokserki (firma Attiq).
Skarpetki z Decathlon – kupuję różne modele, ale zawsze wybieram najtańsze wersje. Miałem 3 pary (jedna na sobie, jedna w plecaku, jedna w depozycie) i polecałbym, żeby na takim dystansie mieć co najmniej taką samą ilość.
2. Przy sobie dodatkowo posiadałem:
Skarpetki na zmianę (jak już wspominałem – kluczowa rola).
Koszulka z długim rękawem firmy Devold model Expedition. Miałem ją założyć na siebie w razie obawy o wychłodzenie organizmu (nie użyłem).
Wiatrówka z Decathlona, model Kalenji Run Wind (nie użyłem).
3. W depozycie spoczywały (każdą z tych rzeczy założyłem na siebie po ukończeniu 50-go kilometra):
T-shirt z Decathlona – Kiprun Skincare.
Spodenki z Decathlona – Kalenji Dry+.
Skarpetki jak opisałem wyżej.
Czapeczka z daszkiem i osłonką na kark.
Sprzęt dodatkowy
Czołówka firmy Petzl (model Actik).
Kijki trekkingowe firmy Viking – model Kettera. Ze względu na złe doświadczenia zabrałem je z myślą, że po drodze wrzucę je do kosza i pójdę bez. Ale o dziwo dotarły ze mną na metę. Sam nie wiem co o nich teraz myśleć, na pewno bałbym się je komuś polecić.
Pas do biegania firmy Evadict (model Trail – na 2 półlitrowe softlaski, uwielbiam go, kosztował ok. 80zł, niestety całkowicie zniknął z oferty).
Plecak – znów Decathlon, i znów po taniości. Plecak Quechua Arpenaz 10 kosztuje zaledwie 20 zł. Miał spełnić jedną ważną funkcję – ograniczyć ilość zabranych rzeczy i spełnił swoją rolę, ponieważ nie dało się zabrać zbędnych rzeczy mając takie maleństwo na plecach.
Stopy
Wystarczy jedno zagarnięcie rosy nocą i stopy są mokre przez całą resztę marszu. Sucho na trasie robi się dopiero za dnia, a i to nie wszędzie i zależy to nawet od tego, jaka była pogoda w ostatnim czasie. Nawet w samo południe, w upale i na suchej drodze przemoczone wcześniej buty nie wyschną ze względu na pocenie się stóp.
Jak to zatem możliwe, że po 19 godzinach moje stopy wyglądały, jakby nic się nie wydarzyło?
W głównej mierze to na pewno rola dobrze dobranych, wygodnych butów (pozdrawiam Pana Czarka ze Sklepu Biegacza we Wrocławiu).
Jest też szansa, że swoje zrobiła nałożona jeszcze w domu maść Second Skin marki Xenofit (pozdrawiam Martę z zielonebieganie.pl).
Trzeci czynnik to skarpetki na zmianę – uczucie suchych stóp, nawet jeśli chwilowe, jest nie do przecenienia.
Jedzenie
O najważniejszej rzeczy napiszę krótko: jeść trzeba regularnie, pilnować tego i nie odpuszczać. Zabrać różne smaki: słodkie, kwaśne, słone i inne, jakie przyjdą do głowy. Raz wchodzą kwaśne żelki, innym razem słone paluszki słonecznik, a czasem ma się ochotę na czekoladę. Najważniejsze to jeść.
Rolę „obiadu” miała odegrać zimna pizza wegetariańska z depozytu.
Poza tym w moim ekwipunku były: jabłka, czekolada, batoniki (polecam „Dobra Kaloria”), żelki i galaretki energetyczne, mleczka w tubce kanapki z pastą warzywną, serem i sałatą, paluszki, słonecznik, banany, ciastka, naleśniki z bananami, gumy do żucia z kofeiną, bakalie, słone orzeszki, musy owocowe.
Wiele z wymienionych rzeczy wróciło do domu, więc następnym razem zabrałbym to samo – tylko mniejsze ilości.
Picie
Z piciem jak z jedzeniem. Pilnować i pić ile wlezie. Woda mineralna w moim przypadku sprawdziła się najlepiej. Aczkolwiek miałem ze sobą tabletki Litorsal (litr wody z tym rozrobiłem). Dodatkowo wypiłem przez te 19 godzin 3 puszki Coca Coli. Pomimo tego na 3 godziny przed metą byłem odwodniony. Nawet gdy dorwałem wtedy i wypiłem duszkiem Oshee, po czym zapiłem to wodą, to czułem, że nie jestem w stanie nadrobić utraconych płynów.
Ile płynów nieść ze sobą? To zależy od osoby, od odcinka trasy i od pogody. Ja bym celował w 1,5 litra na wyjściu i potem przy każdej okazji uzupełniać zapas w sklepie.
Relacja
Start
Jako miejsce startu wybrałem parking niedaleko stadionu w Boguszów-Gorce. Na plus jest to, że jest dokładnie na trasie. Niecałe 200 metrów powyżej parkingu znajduje się Boża Góra, więc można ją potraktować jako łatwy cel na rozruch lub, jak w moim przypadku – zostawiłem ją jako pewniak na finisz. Na parkingu jest też spokój i cisza, więc można się przespać w aucie lub na zewnątrz. Minusów brak.
Ja osobiście próbowałem zasnąć już od 20:30, ale nie czułem zmęczenia, poza tym ciężko było wyrzucić myśli, jakie przychodziły do głowy. Np. że mój depozyt z pizzą zostawiony w krzakach rozniosą zwierzęta. Pal licho pizzę, ale szkoda by mi było nowej koszulki, którą tam zostawiłem.
Myślę, że zgasłem jakoś przed 23-cią, natomiast budzik zawarczał o 23:35. Pozbierałem się i odczekałem do godziny 0:00, a następnie ruszyłem na południe.
Miasto nocą
Początek był słabiutki, bo kręciłem się po mieście jak pijany, co rusz gubiąc szlak. Bez wątpienia był to rezultat wyrwania z krótkiego snu i braku doświadczenia w tego typu zombi-aktywnościach.
Wpadam na jakąś grupę nastolatków, którzy słuchali głośnej muzyki. Musiałem wyglądać jak kosmita z tymi bidonami przy pasie i czołówką, bo widząc mnie natychmiast wyłączyli muzę i wyglądali na speszonych.
Po pokonaniu około 1,3 km (tuż przy stacji kolejowej Boguszów-Gorce) zorientowałem się, że nie kliknąłem startu na zegarku, zatem trasa zacznie się liczyć od tego miejsca i w pętli będzie mała wyrwa. Stwierdzam, że pół biedy z tym i oby tylko takie problemy wystąpiły.
Szlak nocą
Ciekawym zjawiskiem były kręcące się wokół mnie stada nietoperzy w lesie. Zdarzyło mi się raz nawet zrobić gwałtowny unik, kiedy któryś szedł na czołówkę (dosłownie i w przenośni).
Skupiałem się na drobnych celach. Starałem się nie myśleć o całości, lecz o tym kiedy skręcić, jakim kolorem szlaku podążać, oraz który szczyt będzie następny w kolejce. Plusem polskich szlaków jest to, że do oznaczania zastosowane są różne kolory. To dzieli długie odcinki na krótsze (nie w każdym przypadku – patrz GSS), a z celami krótkoterminowymi psychicznie jest łatwiej sobie poradzić.
Pomimo tego te pierwsze 24 km były pod względem motywacji najgorsze. Lekkie pobolewania kolana odbierały mi całą pewność siebie. Czasem wprost myślałem o tym, jaki wybiorę wariant „ucieczki” i jak się dostanę do auta, jak coś mi nawali na dobre.
Na psychikę źle działały też problemy z elektroniką, które były następstwem braku doświadczenia i nieprzetestowanych rozwiązań. Przykładowo – do nawigacji służył mi smartfon, którego nigdy wcześniej nie używałem. Urządzenie irytująco długo po każdym wyświetleniu mapy zaczytywało lokalizację, na dodatek wskazania były niedokładne. Być może jest to kwestia ustawień, ale nie miałem ochoty rozkiminiać tego nocą na szlaku.
Druga – wydawałoby się duperela – to wyświetlacz zegarka, który notorycznie się zaświecał. Po około 2 godzinach marszu zdecydowałem się jednak poszukać rozwiązania w Internecie i pozbyłem się problemu.
Wschód słońca i zmiana nastawienia
Do Andrzejówki docieram koło 5-tej, zatem krótko przed wschodem słońca. \Mnóstwo aut na parkingu (długi weekend), ale nie spotykam żywej duszy. Ławki na korytarzu też nie widzę, więc na stojąco zmieniam kreację z nocnej na poranną (chowam czołówkę, zmieniam skarpetki), przegryzam co nieco, napełniam butelkę wodą z kranu i ruszam w dalszą drogę.
Skręcam w wysokie trawy na stoku i rzucam głośno przekleństwami. Zmiana skarpetek zrobiła niesamowitą robotę, ale gdybym wiedział, że po 10 minutach będę miał je znów mokre, to bym ten manewr odłożył na później.
Przejdźmy do pozytywów: od momentu pojawienia się światła dziennego moje nastawienie jest ogólnie bardzo dobre. Myśli o rezygnacji znikają i nie pojawią się już do końca akcji. Właściwie, to jest to dosyć dziwne, że trzymam nieustannie równe tempo i nie zauważam wpływu zmęczenia.
Depozyt
Od 35-go kilometra coraz częściej myślę o depozycie. Wprawdzie niczego mi nie brakuje, ale chciałbym już być przy nim, wiedzieć, że wszystko jest jak trzeba, nie rozwleczone przez zwierzęta. Poza tym robi się coraz goręcej i myśl, że przebiorę się w świeżą koszulkę, założę lekkie krótkie spodenki i napiję się chłodnej wody mineralnej powoduje, że coraz mniej cierpliwie sprawdzam dystans dzielący mnie od schowanego w trawie plecaka.
Na parę kilometrów przed depozytem korzystam z dopingu w postaci muzyki, jednak o dziwo tym razem to nie działa. Nawet energetyzujący kawałek „Star” zespołu Gothminister nie smakuje tak dobrze, jak w drodze do pracy.
Na 48-mym kilometrze staję przy schowku w zaroślach i stwierdzam, że wszystko jest w najlepszym porządku. Nie mam jednak ochoty rozkładać pikniku wśród przywleczonych tu, przez mieszkańców Wałbrzycha, gór śmieci. Schodzę z dwoma plecakami do miasta i kieruję się na dworzec PKP w Wałbrzychu.
Odpoczynek i pizza
Mój pierwszy odpoczynek przypadł na 50-ty kilometr. Pierwszy raz od jedenastu (!) godzin siadam na tyłku na ławce na dworcu w Wałbrzychu. Zjadam zostawioną dnia poprzedniego w depozycie pizzę. Pomimo, że zimna, to wchodzi całkiem dobrze. Do tego zimna cola – cóż więcej potrzeba? Nie zwracając uwagi na otoczenie ściągam buty, jem, piję, następnie przebieram wszystko, oprócz majtek. Twarz, szyję, kark, pachy oraz stopy przecieram nawilżanymi chusteczkami. Czuję się teraz naprawdę dobrze. Na dworcu spędzam w sumie około 30 minut, po czym ruszam w południowy upał.
Decyduję się całość ekwipunku zabrać ze sobą. Oznacza to, że przez niemal 35 kilometrów będę szedł ze sporym ciężarem (8-10kg) na plecach.
Plan był inny, ponieważ miałem zostawić w plecaku brudne ciuchy, czołówkę i wszystko to jedzenie, którego nie planowałem jeść i nadal iść na lekko. Jednak oprócz nieprzyjemnej okolicy, w jakiej miałem schowany depozyt pojawił się dodatkowy argument – jeśli dojdę ze wszystkim do auta, to będę mógł od razu pojechać w kierunku domu, bez zatrzymywania się w Wałbrzychu i drałowania do góry po zostawiony plecak.
Uważam, że błędem nie była spontaniczna decyzja o zabraniu całego depozytu ze sobą. Błędem było to, że nie uwzględniłem tego w planach i zapakowałem plecak 3x większą ilością jedzenia, niż potrzebowałem.
Upał
Jedno z większych zwątpień jakie mnie ogarnęły, to były te związane z podążaniem szlakami poprowadzonymi przez miasta i pola uprawne. Po drodze do Strugi nie „zaliczałem” żadnego szczytu, natomiast w nieznośnym upale drałowałem chodnikiem lub polną drogą. To dlatego, że tak prowadziła trasa i tego musiałem się trzymać. Jeśli zacząłbym kombinować skrótami, to padłoby jedno z głównych założeń projektowych, choć przyznaję – w tym momencie straciłem zapał.
Odpoczynek drugi i ostatni
Na 72 kilometrze przeznaczyłem niecałe 10 minut na siedzenie pod drzewem i to ze zdjętymi butami. Był to drugi i ostatni odpoczynek podczas tej całej akcji.
„Końcówka” i lampka rezerwy
Mając 10 kilometrów do celu zaczynam się zaniedbywać. Mimo wyładowanego plecaka żarciem nie uzupełniam paliwa. Raz sięgnąłem do schowka przy pasie, gdzie na czarną godzinę miałem batonik, żel i galaretkę z energią. Niestety batonik się rozwalił i wolałem już tam ręki nie wkładać. Dlaczego nie zrobiłem postoju na przepakowanie, przegląd, przejedzenie części bagażu? Są różne powody, ale żaden nie jest usprawiedliwieniem.
Lecąc już na rezerwie zbliżałem się do szczytu Chełmiec Mały. Zaniedbanie jedzenia zaczęło zbierać żniwa. Pasek energii zmalał, a las jakby wyczuł moją słabość, bo zleciały się na mnie wszelkie owady z okolicy, co stawało się nie do zniesienia.
Na kolejnym odcinku – w drodze na Chełmiec zacząłem znów spotykać ludzi, co było pewnym przełamaniem nastroju. Zdecydowałem się nawet usiąść na poboczu na 2 minuty i wyjąć banana z plecaka. To była dość niepozorna, ale ważna decyzja, bo poczułem się lepiej.
Bieg w dół i finisz
Pomimo dość zesztywniałych nóg drogę do Kopiska częściowo przetruchtam, a ostatni odcinek: Kopisko – Boża Góra – parking (meta) pokonuję już niemal wyłącznie biegiem.
Czuję się spełniony, bo założenia spełniłem i nie doznałem żadnej kontuzji, właściwie czuję się świetnie. Zdecydowaną większość trasy pokonałem szybkim marszem. Biegłem na pewno nie więcej niż 10% czasu ruchu.
Sfotografowałem oznaczenia 36-ciu szczytów. Brakuje mi jedynie zdjęcia tabliczki z Jałowca Małego.
Świadomość końca spowalnia myślenie, bo nie muszę się już koncentrować na każdym kroku. Dochodzi nawet do takiej sytuacji, że mam problem ze zrobieniem zdjęcia zegarka na tle znaku, spod którego ruszałem w trasę.
Czy już po wszystkim? Nie do końca, a właściwie, to najgorsze przede mną – powrót autem.
Powrót
Ogarniam się na tyle, na ile mogę (nawilżane chusteczki i zmiana ciuchów i butów) i rozpoczynam dwugodzinną jazdę do Nysy, do rodziny. Na szlaku mogły różne rzeczy się przytrafić, ale szanse na śmierć były zerowe. Tu jest natomiast inaczej. Boję się utraty świadomości, ale chęć wykąpania się i spędzenia nocy w łóżku zamiast w bagażniku jest silniejsza.
Ewidentnie mam zwidy, bo gałęzie przy drodze wydają mi się stworkami. Na nawigacji nieustannie widzę kolory szlaków i zastanawiam się, czy dobrze skręcam i który szczyt będzie następny.
Jednak sarna, która wyskakuje mi przed maskę jest prawdziwa, a gwałtowne hamowanie na czas jest dowodem, że jakoś się jeszcze trzymam.
O 21:20 wysiadam z auta i biegnę pod prysznic. Potem jem, piję i kładę się do synka, który przytula się i zapewnia, że czekał.
Drabinę Wałbrzyską na raz może kiedyś powtórzę.
Samotnego powrotu samochodem – oby nigdy.
Wnioski
1. Gubiąc szlak dorobiłem kilka kilometrów i ze 200 metrów przewyższenia przez to, że gubiłem drogę.
Rozwiązanie: opcji w dzisiejszych czasach jest kilka, zarówno z wykorzystaniem telefonu, jak i zegarka. Ważne, by było to rozwiązanie przetestowane w terenie.
2. Szacuję, że ze 30-40 minut straciłem na szukanie oznaczeń szczytów.
Rozwiązanie: Warto na ściądze opisać oznaczenie szczytu – np. „kamienna tablica 5 metrów na prawo od szlaku”.
3. Dźwiganie ciężaru na plecach spowalnia i powoduje duży dyskomfort. Do tego mając za dużo rzeczy w plecaku trudniej jest znaleźć to, co akurat potrzebujemy.
Rozwiązanie: Jeśli depozyt zabieramy potem ze sobą, to spakować się na minimum i ewentualnie dokupić coś w sklepie po drodze. Jeśli depozyt zostaje, to najlepiej w miejscu, do którego można jak najbliżej podjechać potem autem. W obu przypadkach: depozyt umieścić w miejscu, w pobliżu którego jest ławka.
4. Przy tej inwersji, jaka występowała nocą (w miejscowościach zimno, w górach ciepło) w spodniach softshelowych było mi za ciepło.
Rozwiązanie: jeśli zapowiada się ciepła noc od początku poszedłbym w lekkich, krótkich, przewiewnych spodenkach. Może do tego jakieś ochronki na kolana albo przypinane nogawki (na wypadek wiatru).
Szczyty (stan na 12.08.2023)
1. Łyse Drzewo – tabliczka na drzewie
2. Dzikowiec Wielki – tabliczka na drzewie
3. Sokółka – kamienna tablica ułamana, oparta o drzewo w pobliżu wierzchołka
4. Wysoka – tabliczka na drzewie
5. Stachoń – tabliczka na drzewie
6. Lesista Wielka – tabliczka na słupie
7. Lesista Mała – tabliczka na drzewie
8. Stożek Wielki – tabliczka na drzewie
9. Włostowa – tabliczka na drzewie
10. Kostrzyna – tabliczka na drzewie
11. Suchawa – tabliczka na drzewie
12. Waligóra – kamienna tablica
13. Turzyna – kamienna tablica
14. Jeleniec – kamienna tablica
15. Rogowiec – tabliczka na drzewie
16. Jedliniec – tabliczka na drzewie
17. Jałowiec – tabliczka na słupie
18. Jałowiec Mały – kamienna tablica (tego oznaczenia nie znalazłem, ale zrobiłem błąd i szukałem tylko na drzewach)
19. Borowa – tablica przytwierdzona do kamienia, wieża, inne oznaczenia
20. Kozioł – tabliczka na drzewie
21. Wołowiec – tabliczka na drzewie
22. Mały Wołowiec – tabliczka na drzewie
23. Dłużyna – tabliczka na drzewie
24. Timur – tabliczka na drzewie
25. Lisi Kamień – tablica przytwierdzona do kamienia
26. Ptasia Kopa – kamienna tablica
27. Wzgórze Gedymina – wieża widokowa z opisem
28. Stróżek – tabliczka na drzewie
29. Węgielnik – tabliczka na drzewie
30. Modrzewiec – tabliczka na drzewie
31. Trójgarb – wieża widokowa, wiata, tablice informacyjne
32. Boreczna– tabliczka na drzewie (znalezienie graniczy z cudem!)
33. Mniszek – tabliczka na drzewie
34. Mały Chełmiec – tabliczka na drzewie
35. Chełmiec – tabliczka na slupie przed zabudowaniami
36. Wzg. Bismarcka – tabliczka na drzewie
37. Boża Góra – tabliczka na drzewie