Gran Paradiso (Madonna) – 4052 m n.p.m.

Start (Camping Pont Breuil – 1950 m n.p.m.)

Camping Pont Breuil (mapa) – a na nim sklep z artykułami spożywczymi, kartuszami z gazem oraz pamiątkami. W tym samym pomieszczeniu znajduje się recepcja, natomiast tuż obok jest restauracja. Przed polem namiotowym duży i bezpłatny parking.

Schronisko (Rifugio Vittorio Emanuele II – 2735 m n.p.m.)

Rifugio Vittorio Emanuele II (mapa) – z campingu docieramy do niego w zaledwie 2,5 godziny. Trasa krótka, około 5km, nieustannie pnie się w górę. Nie tracimy wysokości po drodze, do pokonania jest zatem niecałe 800 metrów przewyższenia. W schronisku dostępny jest prysznic (za 4€ zakupimy żeton na ciepłą wodę). Nocleg możliwy jest w głównym budynku, w boksie po lewej stronie tuż poniżej schroniska, oraz w budynku po prawej stronie, tym powyżej schroniska. Brak WiFi i spory kłopot z zasięgiem, który jest na pewno do złapania przy himalajskich chorągiewkach paręset metrów od schroniska podążając szlakiem z powrotem w kierunku parkingu.

Szczyt (Gran Paradiso Madonna – 4052 m n.p.m.)

Śniadanie jest zwykle o 4-tej rano, zatem schronisko opuszczamy o godzinie 4:30. Obchodzimy budynek i idziemy po mało przyjemnym gruzowisku, którym docieramy do wylotu żlebu. Kolejny fragment drogi to wybór pomiędzy trzema wariantami:

A. Skrajnie lewa strona, czyli widocznym powyżej grzbietem w kierunku ferraty, którą wychodzimy na lodowiec na wysokości około 3600 m. Z ferratą tą nie zetknąłem się osobiście, ale z zasłyszanych opinii wynika, że należy ona raczej do łatwych. Tu znajdziecie opis autorstwa Skadi.

B. Skrajnie prawa strona, czyli wspomniany żleb. Jeżeli tylko zalega w niej śnieg, to będzie to najszybsza i najłatwiejsza opcja. Zakładając oczywiście, że jesteśmy w dobrej kondycji i potrafimy utrzymać szybkie tempo na stromych podejściach. Warto dzień wcześniej, podczas np. zwiadu sprawdzić, jakie warunki śniegowe są w żlebie. Jeżeli śnieg jest częściowo wytopiony, to mogą pojawić się problemy. Może tam po prostu płynąć woda, którą by ominąć, trzeba będzie się wspinać na otaczające skały. I to wszystko w na przemian zakładanych i ściąganych rakach, lub poruszając się nieustannie w rakach, co na skale jest mocno nieprzyjemne. Odradzam natomiast poruszanie się bez raków po zmrożonych o świcie partiach śnieżnych.

C. Jeżeli chcemy ominąć niekorzystne warunki w żlebie, mamy do wyboru wariant środkowy. Należy po prostu przekroczyć wypływający ze żlebu strumień i wejść na skały po lewej żlebu, lecz poniżej grzbietu prowadzącego do ferraty. Droga ta jest w całości oznaczona kamiennymi kopczykami i przez to łatwa orientacyjnie. Warto ją jednak również zwiedzić dnia poprzedzającego atak szczytowy, gdyż dodaje to pewności siebie, kiedy będziemy się wybraną drogą poruszać w ciemności.

Drogi B i C spotykają się przy nastromieniu, gdzie droga skręca nieco w prawo. Od tej pory albo tylko po śniegu, albo również po skale (przy silnym wytopieniu, np. w sierpniu), docieramy do lodowca.
Na lodowcu, jak to na lodowcu – raz tak, a raz inaczej. Być może nie zauważycie w pobliżu ani jednej szczeliny, choćby najmniejszej. A być może będziecie musieli przekraczać kilka miejsc, by nie wpaść nogą w pęknięcie w lodowcu. Zatem prawdą jest zarówno to, że można tę drogę w całości przesolować, jak i to, że należy zgodnie ze sztuką poruszać się w zespole związanym liną (co zdecydowanie polecam).

Po dojściu na przełęcz (ok. 4000 m) można zostawić plecaki i niepotrzebny sprzęt i wyruszyć na sam wierzchołek. Jaki sprzęt może okazać się potrzebny, a jaki nie – o tym decydują warunki śniegowe na trawersie. Jeżeli na zboczu i skałach zalega śnieg i lód, poruszamy się w rakach i z czekanem w gotowości. Jeżeli natomiast jest tam sucha, goła skała, to nie potrzebujemy tam ani raków, ani czekana, ani tym bardziej w żadnym przypadku kijków.
Trasa po kilkunastu metrach staje się jednokierunkowa. Na wejściu odbijamy w lewą stronę, okrążając wierzchołek. Trudności na trawersie (szczególnie pozbawionym śniegu) są niewielkie, a w kluczowych momentach mamy stałe punkty, przez które możemy przełożyć linę. Ostatnie metry, to klamry wbite w skałę, którymi niczym po drabinie wchodzimy na szczyt z „Maryjką”.

Zejście

Po skałach na grani przekraczamy trudności (łatwa i przyjemna wspinaczka z kilkoma stałymi punktami do przełożenia liny) i po kilkudziesięciu metrach schodzimy na prawą stronę. Teraz stromym, lecz względnie bezpiecznym terenem powracamy na przełęcz. Stąd do schroniska schodzimy najlepiej tą samą drogą, którą przyszliśmy. Jeżeli mieliśmy dobre tempo, to powinniśmy zdążyć przed zupełnym rozmięknięciem lodowca.
O tym, gdzie schodzić w rakach, a gdzie je ściągać, musi zadecydować każdy sam, zgodnie ze swoim sumieniem i oczywiście z uwzględnieniem panujących warunków (ilością odkrytej skały). Najprościej byłoby znaleźć się tam bardziej w połowie lipca, niż w połowie sierpnia. Do takich przynajmniej wniosków doszedłem będąc tam dwukrotnie z zaledwie dwutygodniowym odstępem. Okazało się, że pomiędzy tymi dwoma wyjazdami góra zmieniła się drastycznie.

A zatem… Powodzenia!

Scroll to Top