Aiguille du Belvédère (2965 m) – nietypowo

Mógłbym napisać, że celem tego wyskoku był szczyt Aiguille du Belvédère (2965) – najwyższy w masywie Aiguilles Rouges. Po części byłaby to prawda, ale tylko po części. W rzeczywistości moim marzeniem było sprawdzić, jak to jest, kiedy po Alpach poruszać się będę w trybie light&fast, tzn. ubrany i wyposażony tak samo, jak podczas np. biegania po Sudetach. Zatem pomimo, że na szczycie nie stanąłem, to cel uznaję za osiągnięty.

W Les Praz de Chamonix przy kolejce melduję się nieco późno, bo po godzinie 13-tej. Wjeżdżam na La Flégère (1877) i od razu ruszam żwawym tempem do Lac Blanc (2350). Do tego momentu warunki panują letnie, ale dalszy odcinek do Col des Dards (2770) pokonuję w śniegu, częściowo po lodowcu Glacier Blanc. Na tym odcinku używam raczków turystycznych, ponieważ nachylenie jest momentami spore i nie chciałbym się tam ześlizgnąć. Raczki spisały się świetnie, trzymały się śniegu na stromych podejściach, a do tego można było w nich normalnie biegać, gdy teren był mniej pochyły.

Czas dotarcia na przełęcz uznałem za satysfakcjonujący, ponieważ 1000 metrów przewyższenia (raz się zamotałem i dorobiłem wysokości i dystansu) pokonałem w 1,5h z przystankami na zdjęcia po drodze.
Z przełęczy wchodzę na grań i po skałach (sporo powietrza wkoło) docieram do kluczowego miejsca, o którym nic wówczas nie wiedziałem. Jest to kilkunastometrowy komin ze wspinaczką określaną jako poziom III. Widzę dobre chwyty, wywspinać to bym to wywspinał, ale jak potem zejść? To miejsce w celu zmniejszenia ryzyka wymaga posiadania liny, która umożliwi 12 metrów zjazdu (te dane pochodzą z opracowań, jakie potem znalazłem w Internecie). Decyduję się zawrócić na przełęcz, a następnie powrót do kolejki.

Widoki są cudowne, a ja cieszę się możliwością swobodnego (bez ciężkiego plecaka) poruszania się po Alpach. Dlatego wbrew pozorom nie spieszy mi się. Nagrywam filmy i robię zdjęcia, czasem z samowyzwalacza. W takich sytuacjach nie zawsze posuwam się do przodu, a nawet zdarza się, że kilkakrotnie zawracam, by zrobić sobie pamiątkowe ujęcie. Jak się nie rozkoszować panoramą, gdy tyle słynnych szczytów wkoło, włącznie z Mont Blanc, którego przez większość trasy widzę na wprost swojej twarzy.

O godzinie 16:30 jestem już z powrotem przy kolejce La Flégère. Z nieco ponad 3 godzinnej wycieczki mój zegarek zakwalifikował jedynie 1h45′ jako ruch. To jeszcze bardziej mnie podbudowuje, ponieważ gdybym podszedł do sprawy bardziej wyczynowo to mój zasięg i możliwości zwiększyłyby się diametralnie. Jakiż w tym drzemie potencjał, kiedy poruszam się lekko i pewnie!
Ale jest też druga strona medalu, ponieważ poruszanie się po lodowcu i grani samotnie może zamienić się w rosyjską ruletkę. Niech zaświadczy o tym fakt, że minąłem kilka zespołów związanych liną, ubranych w raki, kaski, z czekanami w pogotowiu. Na dodatek nie od parady mieli oni cały ten szpej, bo robili z niego użytek na każdym kroku się asekurując.

Mój pierwszy tego typu wyskok podsumowałbym tak: wszystko jest możliwe, ale w zgodzie ze sobą. Jeżeli będę kiedyś gotów podjąć takie ryzyko, to zdecyduję się na więcej. Natomiast na ten moment, kiedy tam byłem, to czułem się spełniony.

Dane z zegarka:
Dystans: 11 km
Całkowity wznios: 1071 m
Maksymalna wysokość: 2823 m (do szczytu zabrakło 142 m)

Dane z karty debetowej:
Kolejka La Flégère w tę i z powrotem: 23 €

Scroll to Top