Intro
Powinienem zacząć od tekstu w stylu „nie próbuj powtarzać tego samego w domu”. Mówię serio: to, co pomogło w moim przypadku nie musi być najlepszym rozwiązaniem w innych sytuacjach.
Zacznijmy od tego, co się wydarzyło: w końcówce sierpnia podczas gry w piłkę na skutek zderzenia pęka mi kość klinowa w śródstopiu i paliczek w dużym palcu.
Pierwszych kontaktów z lekarzami nie wspominam najlepiej. Jakiś Sasha z SOR w Oleśnicy uważa, że nic mi nie jest, i że powinienem normalnie chodzić. Człowiek ten w swojej ignorancji stwierdził to nawet nie wstając od biurka i nie zerkając na moją stopę. Nie zapomnę sytuacji, gdy skacząc na jednej nodze przez korytarz szpitala i jęcząc z bólu mijam przyglądającą się obsługę i stojące wózki inwalidzkie. Podobnie, jak odcinka chodnika dzielącego mnie od samochodu. Myślałem wtedy, że wykituję, ale musiałem się dostać do auta i wrócić do domu.
Następnego dnia jadę po kule, bez których nie będę już się w stanie poruszać (nie pytajcie mnie, ile mnie kosztowało wciśnięcie sprzęgła, ale podpowiem, że można naprawdę długo jechać na jednym biegu). Potem udaję się do ortopedy we Wrocławiu. Tu koleś z Medicover też się nie popisuje, bo wysyła mnie do domu z diagnozą „stłuczenie”. Wspomina jednak, że paliczek może być złamany i w razie czego zaprasza na kolejne konsultacje.
Przez kolejne półtora tygodnia próbuję rozchodzić połamaną stopę. Zaliczam festyn, a raz nawet gram w piłkę z dzieckiem. Staram się nie kuleć.
Tylko, że stopa… jest fioletowa, spuchnięta, boląca i po części jak nie moja, ponieważ nie mam nad jej fragmentem żadnej możliwości kontroli. Zerkam na sms-y, które wysłałem do kumpli z izby przyjęć po urazie: „wg mnie złamana kość śródstopia i duży palec”. No i jak się okazało – miałem rację.
Sytuację odmienia lekarz ortopeda Paweł Graczyk z Wrocławia. Przeprowadza odpowiednie badania, tłumaczy, pokazuje. Wyniki nie pozostawiają żadnych wątpliwości, a fachowiec wręcza mi ortezę, w której spędzę najbliższe 5 tygodni (24h).
Etap 0 – wyzerowanie
Wracam do domu i wyrzucam podpisaną umowę na poprowadzenie za miesiąc wyprawy na Kilimandżaro w Tanzanii. Przeglądam też kalendarz i kasuję po kolei kilka biegów, w których miałem wystartować w najbliższym czasie. W niektórych z nich liczyłem na podium. Zawieszam konto na FB. Kładę się do łóżka.
Etap 1 – głowa
Zamawiam książki, wszystkie o treningu, formie i bieganiu, głównie po górach. Do tego wyszukuję filmów o sportowcach, a moja głowa w wyniku tego przyjmuje takie dawki motywacji i energii, że aż mnie rozsadza od środka.
Etap 2 – ciało
Skacząc o kulach po schodkach i drabince przykręcam na strychu drążek do podciągania. Zaczynam się rozciągać i trenować siłę. Czasem skutkuje to niezbyt przespaną nocą z powodu bólu w złamanych miejscach. Pomimo, że unikam ich obciążania bezpośrednio, to jednak przy robieniu brzuszków nawet głupi palec u nogi jest zbytnio zmaltretowany.
Etap 3 – forma
Któregoś dnia przywożę używany rower, kupiony kilka wiosek dalej. Gravel, cokolwiek to znaczy. Facet, który mi go sprzedaje tłumaczy mi, jak przerzucać przerzutki, ponieważ nie umiem. Mój poprzedni rower kupowałem z mamą w latach 90-tych. Na nowym sprzęcie pokonuję nawet po 50-60 km nie czując większego zmęczenia, w dodatku… z ortezą na nodze.
Etap 4 – powrót
W połowie października żegnam się z ortezą i kontynuuję treningi rowerowe. Zaraz potem wracam do biegania. 1-go listopada trafiam w Alpy, gdzie działam już niemal na pełnych obrotach. Jest to już etap, kiedy trenuję 4 razy w tygodniu i czuję, że mogę więcej, niż przed urazem.
Epilog
Każdy przypadek jest inny, jednak można podsumować to w nieco bardziej uniwersalnej formie:
- Oswój się z sytuacją, opanuj emocje, odetnij bodźce, skup się na sobie.
- Pracuj nad głową, winduj motywację.
- Ćwicz, nawet jeśli możesz ruszać tylko palcem – ćwicz ruchy palcem.
- Trzymaj się planu, notuj postępy. Przezwyciężaj dołki, podtrzymuj bycie na górce.
- Pamiętaj, że wszystko dzieje się z jakiegoś powodu i w jakimś celu, który nam służy.