Z grubsza podsumowanie minionego roku, jest to raczej ogólny zarys, bez wnikania w szczegóły.
Styczeń
Rok rozpoczynam od Górskiego Zimowego Maratonu Ślężańskiego. Niefortunny start (złą trasą) i niefortunny finisz (skurcze). Ale po za tym – bomba. Poszło na tyle dobrze, że nie mogę się doczekać edycji 2025 (zostało 11 dni od dnia, kiedy to piszę).
Luty
Brak jakichkolwiek skutków ubocznych pokonania 43,5 km w styczniowym biegu zachęca mnie do pokonania kolejnego długiego dystansu. Tym razem – jedynie treningowo i samemu – przebiegam 42,2 km w czasie 3:57.
Marzec
Definitywnie największe sponiewieranie się z wszystkich dotychczasowych akcji, czyli drugie podejście do „Drabiny Wałbrzyskiej”. 85 km po górach i 4,5 tysiąca metrów w górę i w dół pokonuję w czasie krótszym niż 15 godzin. Zegarek naliczył od rana 97000 kroków. Obiecuję sobie wtedy, że nigdy więcej tego nie powtórzę. Dziś odliczam już dni do wiosny 2025, kiedy planuję pobić własny rekord. Tak to działa…
Kwiecień
Zupełnie nowe dla mnie doświadczenia, czyli poprowadzenie wyprawy do tzw. „Base Camp” pod południową ścianą Annapurny. 2 tygodnie spędzone w Nepalu, w tym trekking w Himalajach, napotkani wspaniali ludzie, po prostu genialna przygoda.
Maj
Po powrocie z Kathmandu ewidentnie trudniej mi odnaleźć na nowo cel. Bieganie jakby poszło w odstawkę, do tego przejściowe problemy rodzinne. Zaczynam wsiadać na rower i kręcić szybciej i dłużej, niż kiedykolwiek w ostatnich 20 latach. To na razie tylko niewielka zajawka, ale widać, że coś się zaczyna rodzić.
Czerwiec
W czerwcu wracam po długiej przerwie w Alpy (poprzednio byłem tam w listopadzie 2022). Bieganie wciąż nie powróciło na piedestał, rower jeszcze mnie nie wciągnął… widać, że wciąż szukam punktu zaczepienia.
Lipiec
W lipcu ponownie na zlecenie podejmuję się liderowania i opiekuję się grupą klientów, tym razem w Alpach. W wolnych chwilach próbuję biegać w wyższych partiach, nawet po śniegu. Czuję, że to jest coś, co może mnie wkręcić. Na zdjęciu poniżej z Mont Blanc w tle.
Sierpień
W sierpniu powtarzam podobną akcję z klientami w Alpach, jak to miało miejsce w lipcu. Ponownie wykorzystuję czas na bieganie. Mam okazję uszczypać nawet malutki fragment z trasy słynnego UTMB.
Kolejną niezwykłą przygodą była wspinaczka po ferratach z moimi dziećmi (niecałe 7 i 8 lat). Tu również wietrzę spory potencjał i nadzieję na zgrany team złożony z dwóch pokoleń w przyszłości.
Na koniec, lokalnie przebiegam wyścig na dystansie 5 km, który kończę na piątym miejscu z naprawdę satysfakcjonującym czasem jak na panujący upał (19:06). 2 dni później… łamię kości w stopie.
Wrzesień
Wrzesień to praca nad głową. Uwięziony w ortezie odpalam platformy w poszukiwaniu filmów o biegaczach i wspinaczach. Natychmiast też zamawiam w podobnej tematyce pozycje książkowe. Karmię się tym i rosnę mentalnie w siłę.
Październik
Nie mogę jeszcze biegać, ale mogę… jeździć! Kupuję używany rower i zaczynam kręcić. W samym październiku przejeżdżam 635 km, z tego część z ortezą na nodze. Do przebudowanej we wrześniu głowy dochodzą zmęczone i rosnące mięśnie.
Listopad
Zaczynam znów trenować bieganie, a do tego w listopadzie wpadły dwa krótkie wypady w Alpy. O kontuzji staram się już zapomnieć niesiony na fali zbudowanej motywacji.
Grudzień
Dla potwierdzenia, że siła, którą wypracowałem w ostatnich tygodniach, to nie tylko mylne odczucia, startuję w terenowym biegu na 10 km i kończę go na drugim miejscu. Zapisuję się też na styczniowy Maraton Ślężański i z myślą o nim kontynuuję trening.
Niestety w połowie grudnia zaczynam odczuwać ból w pękniętych niedawno kościach w stopie. Staram się nie poddawać i biegać przy każdej możliwej okazji. Czasem wymaga to ode mnie specjalnego ustawiania stopy, co niezbyt służy, bo biegam pospinany. Ku mojemu zaskoczeniu, w Sylwestra okazuje się, że tylko w tym jednym miesiącu przebiegłem równo 200 km.
Teraz czas na fizyczne wyciszanie i umiejętna praca nad psychiką. A wszystko w ramach przygotowania do startu w styczniowym maratonie na Ślęży.
Na zdjęciu długie wybieganie podczas odwiedzin u przyjaciół w Szwecji.