
Dziku w żywiole pod samym szczytem Śnieżnika. Fot. Rafał Bielawa
Wstęp
W czwartek przed zawodami dopada mnie przeziębienie. Rzadko kiedy PRZED biegiem czuję się tak, jakbym był świeżo PO biegu. Może iść w piątek do lekarza? Już to widzę:
„Infekcja górnych dróg oddechowych, zapiszę panu shota z magnezem i jutro raniutko proszę pobiec półmaraton na Śnieżniku.”
A zatem Biec czy nie Biec? Oto jest pytanie!
Serce mówi: „startuj, rozbiegasz”.
Rozum: „zapłaciłeś prawie 2 stówy wpisowego, ciśniesz człowieku!”
No to lecim
Na starcie ustawiam się pokornie nieco z tyłu, jak przystało na kogoś zasmarkanego i ze stanem podgorączkowym. Po gwizdku zaskakuje mnie szybkie tempo, z jakim ludziska biegną pod górę. Nie ulegam presji, próbuję się wyłączyć i wyobrażam sobie, że biegnę sam. Interesuje mnie tylko trasa i moje samopoczucie.
Po paru kilometrach podejrzewam, że przede mną jest góra paręnaście osób. Wtedy też trasa skręca ostro w lewo i zaczyna się stromy zbieg. Lecę w dół jak na skrzydłach. W tym miejscu żegnam się z zawodnikami 1 i 2, z którymi od jakiegoś czasu biegłem krok w krok. Na końcu zbiegu ledwo unikam paskudnej wywrotki na łeb na szyję, ale podpieram się rękami, wracam do pionu i gonię dalej.
Na kolejnym stromym podejściu biegnącym wzdłuż strumienia mijam dwójkę turystów. „Masz 3 minuty straty do pierwszego” – podpowiada kobieta. Oj, jak takie słowa dodają skrzydeł! Dziękuję jej i myślę sobie, że nieźle idzie, jak na takiego zdechlaka, jakim dziś byłem.
Dalej biegnę już sam, aż do podejścia wzdłuż granicy w kierunku szczytu Śnieżnika. Tutaj wyprzedzam szybkim marszem zawodników 3 i 4, a pod samym wierzchołkiem dopadam 5.Gdy go mijam, podbiega fotograf i woła do mnie: „Wielki szacun za ubiór! W końcu jaskrawe kolory!”. Miło mi, że ktoś docenił, bo ja ten „bulb-style” to tak celowo na ten bieg…
Buduję sobie nieco przewagi nad 5, bo on biegnie w butach z kolcami a ja na szczycie będę zakładał raczki, więc i tak mnie wyprzedzi. Na szczęście to, co sobie zaplanowałem, świetnie zagrało: sięgam za plecy, wysuwam pokrowiec z osprzętem, wyciągam z pokrowca raczki, zerkam na zrobione w domu oznaczenia markerem (Visual Management!) i raz dwa obie nogi uzbrojone. Pokrowiec ląduje z powrotem na plecach.
To mój pierwszy wyścig w raczkach turystycznych. Powiem więcej: mam to ustrojstwo drugi raz w życiu na nogach. Cisną one nieco stopy po bokach (celowo mocno naciągnąłem taśmy), ale da się żyć, na dodatek leci się w nich po prostu bosko (na zbiegu ze Śnieżnika osiągam tempo nawet 3:30/km!). Szybko doganiam 5 i zaraz potem 6 (albo może odwrotnie).
Za schroniskiem mijam wiatę z jedynym punktem odżywczym na trasie. Tracę w ten sposób okazję, by uzupełnić płyny, ponieważ jeszcze przed szczytem zamarzł mi ustnik od kamelbaga. Zapomniałem wydmuchiwać wodę z rurki i teraz biegnę mocno odwodniony (czeka mnie lekkie przerażenie, gdy zobaczę potem barwę swojego moczu). Nie ma już wyboru i muszę w tym stanie dobiec do mety.
Za punktem skręcam ostro w lewo i po wygodnym zbiegu zaczynam podejście, na którym mijam zawodników 7 i 8. Na tym odcinku trasa jest bardzo wąska, gałęzie tłuką mnie po twarzy i dosłownie pluję igliwiem (przy aucie będę ścierał krew z zdartej skóry na nosie).
Niżej, gdy do mety zostało już tylko kilka kilometrów, zdejmuję raczki i do końca będę już biegł trzymając je w rękach. Nie przeszkadza mi to, a wręcz mam wrażenie, że ta dodatkowa masa w rękach na tym odcinku pomaga. Brak płynów powoduje, że już od jakiegoś czasu pojawia się dziwne kłucie w bebechach. Pomimo tego biegnę w tempie ~4’/km, ale nie wystarcza to, by dogonić kandydata nr 9, który mi przez jakiś czas majaczył gdzieś tam z przodu.
Meta i kwach
Wbiegam na metę i… dowiaduję się, że niektórzy z biegaczy skrócili trasę o 1-2 km. W tym terenie to może dać nawet paręnaście minut różnicy! Jedni są wściekli, inni rozczarowani i trudno mieć o to pretensje do zawodników. Sam podczas tego biegu cudem nie przeoczyłem paru manewrów. Wg mnie oznaczenie zaśnieżonej trasy prawie białymi taśmami było sporym błędem ze strony organizatorów.
Zatem kończę bieg z satysfakcją, że czas 2:19:26 uzyskany był przeze mnie na pełnym dystansie 20,6 km. Dało mi to 7-mą pozycję (2-gą w M40) na 121 startujących osób. Na którym miejscy bym skończył, gdyby wszyscy biegli ten sam dystans? Jak blisko było do podium? Tego się już nie dowiem.
Kończąc pozytywnym akcentem: wspaniały wyścig, trudna i urozmaicona trasa, wymagające warunki i dobra pogoda. Czuję, że zimowe bieganie to jest właśnie mój żywioł.
