Sharm El Sheikh

Na Półwyspie Synaj – wśród palm i piachu – wylądowałem zaledwie 4 dni po tym, jak ściskając ogrzewacze chemiczne w dłoniach zbiegałem ze Śnieżnika.

W planie było spędzenie miło czasu z rodzinką, ale przecież nie mogłem nie skorzystać z okazji do pokatowania się w zupełnie nowym terenie! I o tym jest ten tekst.

Wybrzeże Sharm El Sheikh

Zaraz po przylocie obiegam teren kurortu. Zaglądając w każdy zakamarek wychodzi mi nieco ponad 5 km, a to za mało, żeby przeżyć tu tydzień. Muszę zatem wybiec na zewnątrz.

W kolejnych dniach przemierzam miasto Sharm El Sheikh wzdłuż i wszerz. Podłoże do biegania jest tam niezbyt komfortowe, bo to nawet nie asfalt, tylko kamień i beton. Nogi się jednak szybko zaadaptowały, pomimo, że po niczym twardszym do tej pory nie biegałem. Obuty w leciutkie trzewiki z minimalną amortyzacją dawałem ulgę kościom stosując odpowiednią technikę biegu: biegłem trochę tak, jakbym poruszał się boso po żwirze.

Trasa biegowa między pasami ruchu

Czasem moja trasa biegowa wiodła takim nietypowym szlakiem pomiędzy pasami drogi.

Biegając zwiedzam, poznaję miejscowość z różnych stron. Raz nawet z takich, z których nie powinienem i wtedy ochroniarze wskazali mi kierunek dalszego biegu (wbieganie na tereny należące do innych hoteli nie jest mile widziane).

Czasem biegam rano, czasem po zmroku, a raz nawet w samo południe, kiedy słońce najbardziej dało popalić. Temperatura jest jednak nawet w środku dnia znośna (maksymalnie 25 stopni, do tego wiaterek). Po przebiegnięciu w kilka dni ponad 50 km mam lepsze wyobrażenie o sytuacji, jaka tu panuje, oraz co mnie ogranicza. Zauważam zasieki z drutu kolczastego, szlabany, punkty kontrolne, no i betonowy mur, który raczej trudno było przeoczyć, a o którym przed wyjazdem nic nie wiedziałem. Ma wysokość 6 metrów i ciągnie się on przez 36 km (momentami przechodzi w ogrodzenie). Podobno jego rolą jest chronić kurort przed nieproszonymi gośćmi i zamachami, które miały już tu miejsce w nie tak odległej przeszłości.

Mur wokół Sharm El Sheikh

Mur oddzielający Sharm El Sheikh od gór

Na wielokrotnie mijanym punkcie obserwacyjnych policja już mnie pewnie kojarzy. Do tego mnóstwo kamer i nie wiem co jeszcze powoduje, że na ulicach miasta czuję się bezpiecznie. Tylko ja tu nie przyleciałem biegać po mieście. To co mnie najbardziej kłuje, to, że każdego dnia oglądam szczyty, które wydają się w zasięgu zwykłej przebieżki. Te góry mnie wręcz hipnotyzują, i nie potrafię powiedzieć dlaczego. Nie mam jednak za bardzo ochoty na sprawdzanie warunków, na jakich mogę przekroczyć oddzielającą mnie od nich barierę w postaci ogrodzenia pilnowanego przez armię.

Góry za ogrodzeniem

Góry za ogrodzeniem

Znajduję sobie zatem cel zastępczy:

W obrębie miasta znajduje się wiele „parceli” będących nieużytkami. A gdyby tak przebiec się takim pół dzikim terenem? Te obszary otoczone są z każdej strony ulicą, więc pod względem orientacyjnym jest w pełni bezpiecznie. Muszę pokonać jednak niemałe obawy: nie znam tego podłoża, nie wiem do kogo ten teren należy i co (lub kto) się na nim znajduje. Zastanawiam się nawet nad taką sprawą, jak lokalne zwierzątka, o których nic nie wiem. Skorpiony, węże? Jakie jest prawdopodobieństwo, że na coś nadepnę? To przez te rozterki do samego końca nie wiedziałem, czy odważę się zbiec z pobocza drogi.

A może by tak zbiec z pobocza...

A może by tak zbiec z pobocza…

Ostatniego dnia pobytu staję na betonowym wale, oddzielającym szeroką, kilkupasmową drogę od piaskowego obszaru i myślę sobie tak: jestem jak Beduin, który stanął przed ścianą lasu w Malerzowie i chce pobiec do Złotowa, ale boi się wilków, myśliwych i że go np. jeżyny podrapią.

"nieużytki wewnątrz miasta"

„nieużytki wewnątrz miasta”

Z przekonaniem, że właśnie wychodzę ze strefy komfortu i zdobywam nowe doświadczenie zbiegam betonowym wałem na piach. Bariera przełamana! Wbiegam w głąb piaszczystego terenu, mijam rozpadliny, skarpy, góry z piaskowca. Robię zdjęcia i cieszę się z bycia tutaj. Jednocześnie bacznie obserwuję, co mam pod stopami, bo nie znam i nie do końca ufam pustynnym zwierzątkom. Bez najmniejszego problemu docieram na drugą stronę (przecinając pole w poprzek do pokonania miałem mniej jak 1,5 km) i od razu pojawia się apetyt na więcej. Nie było jednak czasu na dalsze eksploracje i dlatego…

…chciałbym tam wrócić! Tym bardziej, że z głównych planów biegowych wyszło niewiele. Do tych niezrealizowanych założeń zaliczam m.in. bieganie po pustyni oraz wbiegnięcie na najwyższy szczyt Egiptu. Otoczenie dawało mi jednak sygnał, bym przystopował. Miejscowi, którzy czuli tu jakąkolwiek odpowiedzialność za turystów, wypowiadali się mniej więcej w tym tonie: „żeby robić to, co zamierzasz, musisz mieć mnóstwo pieniędzy i spore umiejętności negocjowania z armią.”

Na dodatek najczęściej powtarzanym słówkiem w wypowiedziach o miejscowej policji i wojsku było słówko „CRAZY”. To w połączeniu z widokiem karabinów jeszcze bardziej odbierało pewność siebie, by wychodzić poza „katalog usług” dla normalnych turystów. A przynajmniej nie tym razem…

PS. Zupełnie inaczej wyglądał temat, gdy rozmawiałem z taksówkarzami. Dla nich oczywiście nie było żadnego problemu i za 150 dolców byli mnie w stanie zawieźć w samo serce masywu górskiego. Nie spinało mi się jednak to ani z tym co słyszałem od innych, ani z tym, co sam widziałem.

Kończąc żartem: podejrzewam, że taksówkarz zgodziłby się na kurs nawet, gdybym wskazał mu na mapie Warszawę. Pewnie to tylko kwestia ceny.

Scroll to Top