image_pdfimage_print

Zarysowują mi się plany na rok 2024, ale nie zamierzam o tych planach się tu rozpisywać, ponieważ jedną zależność już dawno zauważyłem: szanse na realizację planu maleją proporcjonalnie do liczby ludzi, którym się o nim opowiada. W przypadku pisania o nich w sieci spadają wręcz drastycznie.

Myślę, że jest to związane z tym, że powierzchowne czytanie czyichś wpisów powoduje, że nie zawsze czytelnik rozróżnia to, co zostało zrobione wczoraj, od tego, co dopiero zostanie zrobione. A skoro grupa ludzi już polubiła coś, czego jeszcze nie zrobiłeś, to może warto dać sobie już z tym spokój i zająć się czym innym.

Oczywiście w tym momencie aż chce się powiedzieć: „a co to ma do rzeczy, co kto myśli, przecież człowiek podejmuje się wyzwań dla siebie, a nie dla innych”. Teoretycznie prawda, ale niewiele ma to wspólnego z rzeczywistością. Myślę, że ktoś, kto uczepi się pazurami tej teorii, najprawdopodobniej niewiele wie o prawdziwym działaniu. Ten temat jednak jest tak złożony, że rozwinę go kiedy indziej.

Czy zatem kluczem jest trzymanie wszystkiego dla siebie, przygotowywaniem w ciszy, i dopiero gdy będzie po wszystkim ogłoszenie efektów? Nie do końca. Ileż to razy rozwiązał się nam jakiś problem w momencie, kiedy o nim komuś opowiadaliśmy? Wypowiadanie na głos swoich myśli, opowiadanie o swoich planach oraz słuchanie komentarzy może być bardzo przydatne. Tylko jak znaleźć złoty środek? Ile zostawiać dla siebie, a czym świadomie dzielić się z innymi?

Nie ma na to jasnej odpowiedzi, ponieważ osobiście w tym temacie kieruję się wyłącznie intuicją. W praktyce wygląda to najczęściej tak, że obieram sobie kogoś w rodzaju „ofiary” (to może być zupełnie przypadkowa osoba!) i z tą osobą dzielę się swoimi planami, postępami lub ich braku. I robię to nawet, jeśli wiem, że nie leży to w obszarze jej zainteresowań, choć oczywiście z zachowaniem przyzwoitości, by nie było zbyt natrętnie (nie zawsze wychodzi, ale warto się starać).

Bo w tym wszystkim chodzi o wypowiedzenie myśli, o przeczytaniu lub usłyszeniu tego, co chodzi nam po głowie. Czasami patrzymy na coś zbyt optymistycznie, błądzimy i przeceniamy swoje możliwości. Kiedy się z kimś tym dzielimy, wzbudzamy pewnego rodzaju autorefleksję w stylu: „czy moje podejście nie jest zbyt aroganckie? lekkomyślne? czy na pewno idę w dobrym kierunku?”.
Przed samym sobą trudniej zdobyć się na taką autoanalizę i skorygować kierunek, w którym się zmierza.

Podsumowując: uruchomcie miernik motywacji wewnętrznej. Korzystajcie i czerpcie z wszystkiego, co podwyższa poziom tej motywacji, oraz eliminujcie to, co ją obniża. Jeśli czujecie, że rozmowa o waszych planach nakręca was podwójnie – mówcie o tym. Jeśli jednak czujecie, że powoduje to wypalenie – natychmiast to przerwijcie, choćbyście mieli urwać w połowie zdania.

Czym zatem chcę się podzielić na początku roku 2024, by nie stracić motywacji, a wręcz ją powiększyć? Spójrzmy na fakty: jeszcze w styczniu przebiegłem maraton górski, a na luty ostrzę zęby na kolejny, znacznie trudniejszy. Zatem jasna sprawa jest, że z biegania nie zrezygnuję, ale też gołym okiem widać, że zapowiada się powrót w góry. Jeśli bieganie i góry, to na pewno długie dystanse, a skoro można biegać daleko, to aż kusi żeby jeszcze pobiec wysoko. I niech to na razie wystarczy, jako zajawka.

PS. Z połowy marca: artykuł publikuję niemal dwa miesiące po tym, jak go napisałem. Maraton w lutym pobiegłem jedynie rekreacyjnie, samemu i po płaskim. Dodatkowo nie mam już żadnych wątpliwości, że tęsknota za Alpami jest już zbyt wielka, żebym nic z tym nie zrobił.